wtorek, 25 stycznia 2011

Śmieciówa

To taki post na szybko, taki przerywnik pomiędzy bardziej skomplikowanymi daniami, coś szybkiego i naprawdę banalnego. Śmieciówa, bo o niej mowa, zajmuje mniej niż 10minut roboty i tak naprawdę można ją zrobić jakkolwiek się chce, bo stąd właśnie jej nazwa, takie „śmieci” które pozostały w lodówce tudzież innych zakamarkach kuchni;)

Składniki:

Puszka czerwonej fasoli

3 pomidory

Pęczek szczypiorku

1 łyżka jogurtu (opcjonalnie, nie będąc na diecie, można również dodać odrobinę majonezu)

Sól i pieprz

Wykonanie:

Fasolę dokładnie opłukać pod bieżącą wodą i wrzucić do miski, pomidory pokroić w kostkę i również wrzucić do miski, wszystko wymieszać z łyżką jogurtu, tak jak wyżej napisane, kto nie jest na diecie może ulepszyć smak odrobiną majonezu, całość posypujemy posiekanym szczypiorkiem oraz doprawiamy solą i pieprzem (jeśli dodaliśmy majonez przyprawy można pominąć, jednak to rzecz gustu) i gotowe!

Smacznego!

niedziela, 23 stycznia 2011

Wszyscy tańczą ja nie tańczę, bo zajadam pomarańcze!

Niektórym ten post może wydać się dziwny, bo jak to tak można smażyć konfitury w zimie?! Ano można! To jedna z tych, które dzięki swojemu specyficznemu charakterowi, nadaje się do smażenia właśnie o tej porze roku. Mowa o konfiturze z pomarańczy. Tak w zasadzie powinno się ją robić przed świętami aby poczuć (dosłownie!) atmosferę zbliżających się szczególnych dni w grudniu. Ja w ubiegłym roku nie miałam na to czasu, więc zrobiłam to dzisiaj. Konfiturę pomarańczową robi się stosunkowo szybko i przyjemnie, a zapach unoszący się z garnka wypełnia cały dom miłym, ciepłym aromatem.

Składniki:

1,5kg pomarańczy

2 cytryny

1,5l wody (najlepiej mineralnej)

700g cukru (można dać do 1kg, im więcej tym konfitura słodsza)

Wykonanie:

Owoce dokładnie myjemy, najlepiej użyć do tego celu szczoteczki i wyszorować owoce, można je też sparzyć. 1 cytrynę i 1 pomarańczę kroimy w całości w krążki, dość cienkie. Pozostałe owoce obieramy, lecz nie wyrzucamy skórek! Miąższ obieramy dokładnie z białej skóry, kroimy w krążki. Skórki owoców obieramy z białej skóry i kroimy w wąskie paski, niezbyt długie. Wszystko wrzucamy do garnka i zalewamy 1,5l wody. W oryginalnym przepisie, tak zalane owoce należy odstawić na 24godziny aby się moczyły, ale ja tego nie zrobiłam, po pierwsze, dlatego że moczone owoce tracą smak i robią się mdłe, po drugie, dlatego że chciałam aby skórki nie były bardzo miękkie, a po trzecie, po prostu nie miałam na to czasu.

Teraz jeszcze kwestia wody, ja dałam 1,5l ale okazało się to nieco za dużo, dlatego że owoce jakich użyłam były bardzo soczyste (takie są najlepsze). Następnym razem użyję mniej wody myślę że 1l będzie ok, a nawet jeszcze mniej. Jeśli jednak wody nadal będzie za dużo, to po prostu trzeba wydłużyć proces smażenia, aby ją odparować.

A więc zalane owoce wstawiamy na ogień i gotujemy 40min bez cukru. Po tym czasie dosypujemy cukier i teoretycznie smażymy 1,5 godziny. Ja smażyłam 2,5 ze względu na zbyt dużą ilość wody. Po smażeniu konfiturę nalewamy do słoiczków, mocno zakręcamy i odstawiamy do stężenia, najlepiej na całą noc lub dłużej.

Konfitura będzie dość rzadka, bo niestety taki to urok cytrusów, ale na pewno stężeje w słoiczkach. Moja konfitura jest w smaku w sam raz, ja nie lubię mocno słodkich przetworów, stąd mniejsza ilość cukru. Jest ona słodka, ale nie mdła. Na pewno będzie wyśmienita na śniadanie, do świeżych bułeczek, ale idealnie nada się do wypieków, ze względu na dużą ilość skórki w konfiturze, można też dodawać ją do herbaty najlepiej Earl Gray.

Można pokusić się też o zmodyfikowanie smaku dodając np. kilka goździków lub połamaną korę cynamonu, jednak lepiej takie modyfikacje wypróbować przed świętami.

Na koniec napiszę dlaczego nie jest to dżem, a konfitura. To proste. Dżem jest zawsze z dodatkiem jakiegoś zagęszczacza np. żelatyny czy żelfixu. Konfitura to owoce (niezmielone, w całości bądź częściach) i cukier i nic poza tym.

Smacznego!

czwartek, 20 stycznia 2011

Diabeł mówi dobranoc i częstuje plackiem

Pojawiło się w końcu coś słodkiego na mym blogu, jest to całkiem ciekawa wersja naszego murzynka, ale nieco zmodyfikowana. Jest tak bardzo kakaowa, że ciasto jest dosłownie czarne, murzynki zazwyczaj są ciemnobrązowe, to jest autentycznie czarne, w pewnym sensie wygląda jak spalone :D za to w smaku jest wyborne. Połączenie bądź co bądź dość słodkiego ciasta z lekko słodką śmietaną i kwaśnymi malinami tworzy doskonały dodatek do podwieczornej kawy, a nawet może odgrywać główną rolę podczas imprezy urodzinowej. Zapraszam więc na diabelskie ciasto.

Składniki na ciasto:

200g mąki pszennej

1 łyżeczka sody oczyszczonej

¼ łyżeczki soli

½ szklanki maślanki lub kefiru + ½ szklanki wody

2 łyżeczki ekstraktu z wanilii (ja użyłam cukru wanilinowego)

50g kakao + ½ szklanki letniej wody

2 duże jajka w temp. pokojowej

115g miękkiego masła

200g cukru białego

200g cukru brązowego

Składniki na krem:

250ml śmietany kremówki (czyli 30% lub więcej)

1 laska wanilii

1 łyżka cukru pudru

Wykonanie:

Zaczynamy od ciasta. Mąkę, sodę i sól mieszamy. Maślankę lub kefir i wodę oraz ekstrakt z wanilii mieszamy w osobnym naczyniu. Kakao mieszamy z wodą i pozostawiamy do wystygnięcia, również w osobnym naczyniu. Jajka roztrzepujemy. Masło miksujemy na puszystą masę, dodajemy cukry, najpierw biały potem brązowy, miksujemy. Następnie powoli wlewamy jajka i ponownie miksujemy. Wyłączamy mikser i dodajemy do masy kakao, mieszamy ręcznie. Następnie na przemian dodajemy masę maślankową i mąkę, każde po łyżce. Mieszamy do połączenia się składników, nie dłużej.

W oryginalnym przepisie gotową masę na ciasto należy podzielić na pół i piec dwa osobne placki, jednak ja na to nie miałam czasu, upiekłam w całości, niestety to spowodowało wydłużenie czasu pieczenia oraz to, że ciasto minimalnie opadło, poza tym trzeba uważać przy dzieleniu na dwie części gdyż ciasto jest delikatne, nie mówię że nie da się tego zrobić, bo się da, ale należy być ostrożnym.

Ciasto pieczemy w okrągłej blaszce, tortownicy (moja ma 24cm średnicy) ok. 50minut w 180 stopniach, generalnie pieczemy do momentu „suchego patyczka”.

Ciasto musi być całkowicie zimne zanim je podzielimy na 2 części, inaczej będzie się przyklejać do noża i wałkować tworząc dziury!

Kiedy ciasto wystygnie i będzie już podzielone można się zabrać za krem. A krem to nic innego jak bita śmietana z pestkami wanilii, czyli wlewamy śmietanę do naczynia w którym będziemy ją ubijać i wstawiamy do lodówki(najlepiej zrobić to przed sporządzeniem placka), po schłodzeniu można już ubijać, pod koniec dodajemy łyżkę pudru i pestki wanilii.

Nie wiem dlaczego, ale jakimś dziwnym sposobem moja śmietana nie chciała się ubić, poratować nas wtedy może odrobina rozpuszczonej w wodzie żelatyny, wlewamy ją do śmietany i mieszamy, wstawiamy na chwilę do lodówki (jeśli śmietana była dobrze schłodzona to proces tężenia będzie bardzo krótki) i po chwili śmietana jest już puszysta.

Na koniec należy ciasto połączyć kremem i ozdobić owocami. Między dwa płaty ciasta układamy krem, na wierzch również, następnie układamy owoce. Ja użyłam malin, tak jak należało, ale myślę że bardzo fajnie pasowałyby również takie owoce jak kiwi, truskawki, wiśnie, najlepiej wybrać te nieco kwaśne, bo ciasto jest obłędnie słodkie, owoce świetnie to równoważą.

Na koniec ciasto powinno postać nieco w lodówce, zbyt świeże po prostu się rozlatuje.

Smacznego!

PS. Przepis znaleziony TUTAJ

wtorek, 18 stycznia 2011

Sałata, sałacie, sałatce

Dziś przedstawię Wam jedną z moich najukochańszych sałatek. Ma ona sporo zalet. Przede wszystkim jest pyszna w smaku, połączenie warzyw, mięsa i sosu komponuje się wręcz w idealne danie. Sałatka jest świetnym daniem niemal dla każdego, bo można ją jeść nawet będąc na diecie(może być formą dania na obiad), na pewno przypadnie do gustu także dzieciom. Gdyby nie dodawać mięsa byłaby również niezwykle smaczna, no i zostałaby by uznana przez ludzi gustujących w wegetariańskich i wegańskich potrawach. To taka sałatka dobra dla każdego i na każde okazje:) i choć nie jest jakoś szczególnie oryginalna to z pewnością szybko zniknie podczas domowych imprez. Panie i Panowie, oto sałatka z kurczakiem, która w mojej ulubionej knajpie nazywa się Sałatka di Polo.

Składniki(porcja na duuuużą miskę, dla całej rodziny):

3 filety z kurczaka

1 główka sałaty lodowej

1 żółta papryka

3 pomidory

1 ogórek długi

2 czerwone cebule

Przyprawy do mięsa:

papryka słodka, curry, sól, pieprz, oregano

Składniki na sos:

Oliwa z oliwek, ocet, woda, pieprz, oregano

Wykonanie:

Mięso myjemy, odkrawamy błonki i kroimy w kostkę, następnie oprószamy przyprawami: łyżeczką słodkiej papryki, pół łyżeczki curry, szczyptą soli i pieprzu oraz łyżeczką oregano. Tak przygotowane mięso smażymy ok. 7 minut do miękkości. Pozostawiamy do wystygnięcia.

Wszystkie warzywa myjemy. Sałata lodowa ma to do siebie, że bardzo łatwo ją połamać, wystarczy kilka sprawnych ruchów rękoma, nie potrzebne są żadne noże. Łamiemy sałatę i wrzucamy do miski (najlepiej już do tej w której podamy sałatkę), następnie kroimy ogórka, ja pokroiłam w półkręgi, nie obierając go (oczywiście można obrać jeśli ktoś woli). Pomidory i paprykę kroimy w kostkę, a cebulę w piórka. Wszystko mieszamy razem.

Teraz pora na sos (można użyć gotowego z paczki, ale ten, który proponuję jest banalnie prosty więc nie ma sensu truć się chemią). Ja niestety sos zrobiłam „na oko”, więc podam przybliżone proporcje. Mieszamy ze sobą 6 łyżek oliwy z 6 łyżkami wody, dodajemy 2 łyżki octu, odrobinę pieprzu i oregano. Wszystko dokładnie mieszamy i polewamy sałatkę (same warzywa, bez mięsa). Następnie dodajemy mięso i ponownie mieszamy sałatkę. Jest gotowa od razu do podania.

Smacznego!

piątek, 14 stycznia 2011

A krewetka na to:” Znowu ja?!”


Mój organizm domaga się w zimie więcej witamin niż zwykle, szkoda tylko, że wszystkie dostępne naturalne witaminy nie zawsze są smaczne. Mam tutaj na myśli warzywa, które bez problemu dostaniemy świeże latem, a zimą musimy zadowolić się mrożonkami. Tak czy inaczej dzisiaj zaproponuje Wam sałatkę azjatycką. Przepis w dużej mierze zgapiony od Nigelli, którą uwielbiam, nieco tylko zmodyfikowany.

Składniki:

2 paczki makaronu ryżowego( nie mylić z makaronem w kształcie ryżu!)

1 paczka mrożonych krewetek koktajlowych

1 paczka mrożonego bobu( świeży byłby jak najbardziej mile widziany)

Pęczek pietruszki

Jedna wiosenna cebulka ze szczypiorkiem

Kiełki fasoli(lub każde inne kiełki jakie lubicie)

Składniki na dresing:

Skórka i sok z całej cytryny( limonka byłaby lepsza)

Łyżeczka sosu sojowego

2 łyżeczki oliwy z oliwek

2 łyżki wody

Odrobina pieprzu

Szczypta suszonego imbiru( świeży starty jak najbardziej na tak)

1 papryczka chili ze słoika bądź świeża

Łyżeczka cukru

Wykonanie:

Zaczynamy od dresingu. Skórkę z cytryny ścieramy, następnie wyciskamy sok i obydwa te składniki wrzucamy do miseczki. Dodajemy sos sojowy, oliwę, wodę, pieprz, imbir, cukier i papryczkę pokrojoną w kostkę. Całość mieszamy.

Bób wrzucamy do wrzątku i gotujemy 20minut, następnie obieramy go z łusek. Makaron wrzucamy do wrzątku, i parzymy 3 minuty w wodzie na wyłączonym gazie. Gotowy makaron przelewamy zimną wodą i pozwalamy wyschnąć.

Suchy makaron łączymy w misce z bobem. Krewetki podsmażamy na oliwie z oliwek 2 minuty, na koniec zalewamy je dresingiem i dusimy jeszcze minutę. Tak przygotowane krewetki dodajemy do makaronu z bobem. Następnie kroimy w cienkie kółka cebulę i szczypiorek, wrzucamy do sałatki, na koniec dodajemy kiełki i posiekaną pietruszkę. Całość mieszamy i pozwalamy się „przegryźć”.

Sałatka w smaku jest lekko kwaśna, lekko pikantna. Cieszy oko wiosennymi kolorami, a zapach przenosi nas na daleki, daleki wschód…:)

Smacznego!